Decyzja prezydenta Andrzeja Dudy o częściowym ułaskawieniu Roberta Bąkiewicza wydaje się czymś więcej niż posunięciem politycznym. To mocny sygnał, adresowany nie tyle do społeczeństwa, ile – jak można sądzić – do samego siebie, próbującego utrzymać poczucie ciągłości roli. Widać sygnały wskazujące na możliwy kryzys tożsamości. Człowiek, który przez lata opierał się na stabilnej strukturze urzędu, w chwili jej utraty traci dotychczasowe mechanizmy równowagi.

Retoryka napięcia, „kreskówkowa” mimika
W ostatnich wystąpieniach Andrzeja Dudy dominuje zmieniona ekspresja: ruchy ciała są sztywne lub przesadzone, gesty – teatralne, a mimika obfitująca w napięte grymasy. Można odnieść wrażenie, że język prawa i dyplomacji ustępuje językowi silnego afektu, chwilami zbliżonego do emocjonalnego wybuchu. Gdy prezydent mówi o polskich sędziach, ministrze Bodnarze czy „patriotach prześladowanych przez ideologię”, jego ton nie przypomina wypowiedzi profesora prawa. Raczej wywołuje skojarzenia z mechanizmem „zranionego dziecka” – z obroną przed poczuciem wykluczenia z systemu, który dotąd zapewniał tożsamość.
Wzorzec lojalności zamiast autonomii
W psychologii dobrze opisano schemat, w którym dziecko uczy się, że wartość ma tylko wtedy, gdy spełnia oczekiwania silniejszego: „nie kwestionuj, bądź lojalny, wykonuj”. Publiczna narracja i wybory Andrzeja Dudy mogą sugerować, że podobny kod lojalności – wobec ojca, partii, Kościoła czy innych hierarchicznych struktur – stanowił istotną część jego sposobu radzenia sobie w świecie. Jednak każda struktura kiedyś się kończy. Wówczas pojawia się wewnętrzna luka, której nie wypełnią tytuły ani prerogatywy.
Oznaki utraty dotychczasowych strategii
Ułaskawienie Roberta Bąkiewicza wygląda na pospieszny gest, który ma dać ostatnim sojusznikom sygnał: „wciąż jestem potrzebny”. Z psychologicznej perspektywy można to odczytać jako próbę oswojenia lęku przed utratą roli. Widać przy tym wyraźny rozdźwięk: poważne decyzje prezentowane są chwilami w niemal teatralnej oprawie, a słowa stają się coraz ostrzejsze. Trudno dostrzec moment zatrzymania czy przyznania się do wątpliwości.
Kończy się nie tylko kadencja, lecz także — być może — etap życia budowany latami wokół jednej funkcji. Gdy znika urząd, pozostaje fundamentalne pytanie: kim jest człowiek bez stanowiska, które dotąd go definiowało?
Co dalej po kadencji? — Sześć możliwych ścieżek adaptacji
Psychologia opisuje kilka typowych sposobów, w jakie osoba tracąca wieloletnią, definiującą rolę może reagować na jej koniec:
-
Trwanie w roli, mimo jej końca.
Prezydent wciąż regularnie zabiera głos, zakłada fundacje, pisze książki, komentuje politykę – jakby urząd nadal trwał. Motywacją jest lęk przed zniknięciem i utratą znaczenia. Ryzyko: tożsamość zostaje „zamrożona”, a żałoba po utracie funkcji nigdy nie zostaje przeżyta.
-
Coraz bardziej radykalny język.
Wypowiedzi stają się ostrzejsze, pełne metafor oblężonej twierdzy, zdrady i upadku wartości. To sposób przerzucenia wewnętrznego chaosu na świat zewnętrzny. Ryzykuje dalszą izolację i wzrost napięcia emocjonalnego.
-
Wycofanie się do wąskiego kręgu lojalnych.
Ogranicza kontakty do najwierniejszych zwolenników, unikając krytyki i publicznej weryfikacji. Motywacją jest strach przed oceną i zawstydzeniem. Skutkiem może być spadek nastroju, a nawet depresja oraz poczucie bezsensu dotychczasowych wysiłków.
-
Wejście w nową, silną strukturę.
Błyskawicznie pojawia się nowa rola – w partii, organizacji międzynarodowej czy ruchu religijnym – która oferuje jasne zasady i hierarchię. To zaspokaja potrzebę porządku i przynależności, lecz grozi powtórzeniem wcześniejszego schematu zależności, bez autentycznej autonomii.
-
Powolne osuwanie się w chroniczne napięcie.
Brak nowej narracji prowadzi do codziennej irytacji, smutku, somatycznych dolegliwości czy bezsenności. U podstaw leży niedostatek zasobów, by zmierzyć się z faktem, że pewien etap naprawdę się skończył. Ryzyko obejmuje depresję, kryzysy rodzinne i ucieczkę w kompulsywne nawyki.
-
Cicha transformacja poza kamerami.
Najzdrowsza, choć najtrudniejsza droga: świadome wycofanie z życia publicznego, praca nad sobą w terapii, odbudowa relacji i twórczość „poza światłem reflektorów”. Wymaga odwagi, by żyć jako człowiek, nie funkcja. Początkowo może budzić zdziwienie otoczenia, lecz długofalowo daje największą szansę na wewnętrzny spokój.
Po zakończeniu kadencji Andrzej Duda stoi przed psychologicznym wyzwaniem: utrata urzędu obnaża stopień, w jakim jego tożsamość była spleciona z funkcją. To, którą z powyższych dróg obierze – czy pozostanie w roli, zaostrzy język, wycofa się, czy zdecyduje na głęboką, prywatną zmianę – będzie testem nie tylko politycznym, lecz przede wszystkim osobistym.
Zastrzeżenie metodologiczne Niniejszy tekst jest komentarzem psychologicznym opartym wyłącznie na publicznie dostępnych wystąpieniach i zachowaniach Andrzeja Dudy. Nie stanowi diagnozy klinicznej ani sądowej opinii, lecz interpretację możliwych mechanizmów psychicznych w oparciu o wiedzę z zakresu psychologii narracyjnej i psychotraumatologii.
Dodaj komentarz
Komentarze